W piątek, piątego sierpnia minęla dwudziesta rocznica śmierci
wybitnego artysty plastyka, muzyka, autora tekstów, człowieka wszechstronnie
utalentowanego, jak by się dzisiaj mogło powiedzieć, gdyby słowa
miały dalej jakiekolwiek znaczenie.
Nie znaliśmy się zbyt dobrze, chociaż w tamtych czasach już samo
przynależenie do określonej grupy ludzi stanowiło pewnego rodzaju przepustkę do
historii. Przynajmniej tej pisanej poezją dnia codziennego.
Napisanie, iż Piotr był człowiekiem nietuzinkowym już
samo w sobie jest banałem, nie wiem nawet czy nie nadużyciem, ponieważ
czas w którym przyszło mu żyć - a przede wszystkim tworzyć - był
bez wątpienia czasem chorym.
Co prawda dla prawdziwych artystów nie ma czasu normalnego ,
ale kto cokolwiek pamięta z bałaganu i paranoi połowy lat osiemdziesiątych
musi doskonale rozumieć bezsens chociażby najskromniejszej nawet
próby uporządkowania życia prywatnego, czy artystycznego.
Patrząc na Piotra z boku wszystko wydawało się przebiegać w jak
najlepszej harmonii. Kochany mąż, ojciec trojga wspaniałych dzieci,
a przede wszystkim uznany i doceniany muzyk budził może nie tyle
zazdrość co uznanie u przeciętniaków, dla których już samo zaistnienie
na rynku było powodem do niekłamanej zazdrości.
Piotr Marek był od niej daleki. Zespół Pudelsi ma teraz zamiar
wydać płytę z oryginalnymi nagraniami Piotra Marka, wraz z albumem
obrazów i zdjęć o nim. I chwała im za to.
Pozostała plastyka, sztuka sama w sobie nieśmiertelna, której
kolejne odcinki można cyklicznie oglądać na stronie internetowej www.sztukpuk.art.pl .
Jak to w życiu bywa w lipcu odbyła się w jednej z najbardziej
renomowanych galerii w Krakowie retrospektywna wystawa twórczości
ojca Piotra profesora ASP.
Nie da się zrobic teraz jego indywidualnej wystawy ponieważ w\zasadzie
w Polsce nie ma jego dzieł, a to co pozostało nie jest zbyt reprezentatywne
dla jego twórczości. Jedyne co www.sztukpuk.art.pl publikuje to
resztki starych slajdów, które zachowały się u ojca Piotra.
Ostatni raz spotkałem Piotra Marka w sobotę, kilka godzin przed
śmiercią, w Piwnicy pod Baranami. Jak zwykle tryskał humorem, ujmującym
stylem życia, energią promieniującą na wielu współpracowników.
W kilka godzin później w Vis a vis dowiedziałem się że nie żyje.
Około godziny piętnastej jeden z jego najbliższych przyjaciół,
aktor Wiesław W. zapytał mnie, czy przypadkiem nie spotkałem Piotra
M. ponieważ jest z nimi umówiony, gdyż akurat tego dnia miał wręczyć
Mu dość znaczną jak na owe czasy sumę pieniędzy.
- Nie musisz się spieszyć - odpowiedziałem zupełnie bez sensu
- Piotr M. już tych pieniędzy nie potrzebuje.
Kiedy Wiesław W, dowiedział się szczegółów bez słowa zaprowadził
mnie do mieszkania przy ulicy Grodzkiej, które wtedy wynajmował
z narzeczoną Jeanny G. akurat przebywającą w USA.
Na stole w kuchni, której Wiesław jeszcze nie zdążył posprzątać,
stała jakaś butelka po alkoholu, oraz dwa talerze zupy. Jeden nie
do końca zjedzony, a w nim jak jakiś złowrogi symbol tkwiła prosta,
metalowa łyżka.
Prawdopodobnie był to ostatni, nieskończony jak prawie wszystko
w życiu posiłek Piotra M.
Przez kilka minut staliśmy z Wiesławem jak zahipnotyzowani i zupełnie
irracjonalnie wpatrywaliśmy się w nie więcej jak w połowie dojedzoną
zupę, w której tkwiła ta przeklęta łyżka.
Podobno - ale jak podejrzewam to tylko niesprawdzone plotki -
Piotr M. w niedzielne południe z miednicą pełną wypranych, dziecinnych
rzeczy udał się na strych by je po prostu rozwiesić. W zamian powiesił
siebie.
Jeszcze jeden dowód w dość już jednak długiej historii ludzkości
jak bardzo mało wiemy, pewnie prawie nic, co tak naprawdę tkwi
w głębi człowieka.
Mężczyzna na pozór szczęśliwy i spełniony jako artysta wybiera
zupełnie dobrowolnie inny niż normalny rodzaj wiecznej
samotności, mając naturalnie ku temu wszelkie prawo.
Jeżeli nie myli mnie pamięć po raz pierwszy po 1945 roku nie odbędzie
się w Krakowie z okazji okrągłej rocznicy śmierci kogoś uznanego
żaden oficjalny koncerty, wernisaż czy chociażby towarzyskie spotkanie.
Piotr Marek jest artystą wybitnym, nie należącym do żadnej z nadającej
ton koterii krakówka. Pewnie tylko dlatego rocznica jego
śmierci nie zostanie uhonorowana żadnym oficjalnym bankietem,
czy popijawą.
I dobrze. Samotność Piotra Marka jako artysty i człowieka po raz
kolejny zatriumfowała nad doraźnym blichtrem i cwaniactwem coraz
bardziej pogrążającego się w niczym Krakowie.
Roman Wysogląd
|