magazyn sztuki



Wladysław Podrazik


dotychczasowe >>>

aktualne >>>

1. O niezniszczalności Obrazu

2. Odejście Mistrza

3. Wystawa malarstwa Jerzego Dmitruka

4. „Może chodzi o tych dwu albo trzech...”

5. Sztuka - jako ostatnia działalność metafizyczna w kulturze Zachodu


Sztuka - jako ostatnia działalność metafizyczna w kulturze Zachodu


             Podejmując namysł nad powyższym tematem nie przypuszczałem, że aż tak wiele przyczyn i skomplikowanych procesów cywilizacyjnych z przeszłości mogło doprowadzić do tego, że dziś sztuka może być uważana za ostatnią, lub przynajmniej jedną z ostatnich dziedzin działalności metafizycznej w obrębie kultury Zachodu.

            W przeszłości, u zarania cywilizacji judeochrześcijańskiej, obrazy stanowiły problem przede wszystkim dla religii i filozofii. Wątpliwości te przerodziły się z czasem w długotrwały spór ze sztuką. Pierwszy – to spór religii ze sztuką. Rozpoczął się jeszcze w czasach biblijnych. Jego owocem jest Mojżeszowe pierwsze przykazanie Dekalogu, które brzmi: „Nie będziesz czynił żadnej rzeźby, ani żadnego obrazu...”. Spór drugi wywodzi się z pytania Platona, która z dwóch dziedzin, filozofia czy sztuka lepiej nadaje się do przechowania prawdy metafizycznej. Platon rozstrzygnął ten dylemat na korzyść filozofii, a sztukę uznał za czynność zwodniczą i naśladowczą.

            Chrześcijaństwo zakwestionowało starotestamentowy zakaz czynienia wizerunków. Podstawą teologiczną jego zniesienia był fakt wcielenia się Boga w człowieka. Sztuka chrześcijańska podjęła się jednego z najtrudniejszych artystycznych zadań. Tym zadaniem była odpowiedź na pytanie: czy możliwe jest wyobrażenie bóstwa i boskości poprzez widzialny obraz? Owocem tych poszukiwań była zasada ikony, jako rozmyślnego pominięcia pierwiastka mimetycznego w celu nasycenia obrazu elementami inkarnacyjnymi, odsyłającymi do Pierwowzoru. Słowem – obraz jako obecność, możliwie blisko związana przez podobieństwo z Pierwowzorem, ufundowana na metafizyce trynitarnej. Dogmat Trójcy św. to w zasadzie cała metafizyka chrześcijaństwa.

 

            Czas Renesansu to początek wychodzenia wartości estetycznych z obszaru religii i początek postępującego procesu zeświecczenia obrazu. Pamięć o ikonie na długo zanika. Na Zachodzie pojawia się świecka sztuka i obrazy o tematyce religijnej. Sztuka Renesansu to próba nawiązania łączności ze sztuką starożytnych Greków ponad chrześcijaństwem. Próba połowicznie udana. Nie doszło do wielkiej syntezy. Sztuka Renesansu to przewaga negatywnych następstw nad pozytywnymi skutkami.

 

            To nie przypadek, że takie słowa, jak estetyka, kultura, sztuka – tak jak je dzisiaj rozumiemy – nabrały takiego znaczenia w czasach Oświecenia. Aesthetica Alexandra Gotlieba Baumgartena pojawiła się w 1750 roku, a termin kultura (w dzisiejszym rozumieniu) w drugiej połowie XIX wieku. W tych samym mniej więcej czasie pojawia się tzw. temat końca. „Wynalazcą” koncepcji „końca historii” był nie kto inny, tylko Hegel. Hegel jest też autorem koncepcji „końca sztuki”. Choć każde dzieło jest według niego epifanią, to sztuka ma już tylko przeszłościowy charakter i należy do świata rzeczy minionych. Sztuka została uprzedzona przez inne sposoby wyrażania tego, co prawdziwe. W domyśle – przez filozofię. Powinien więc budzić nasze zdziwienie fakt, że z biegiem czasu fundamentem kultury oświeceniowej stało się dzieło sztuki świeckiej. Niezwykły wzrost znaczenia sztuki wiązał się więc innym procesem, z procesem demontażu świata religii. W ten sposób doświadczenie estetyczne stało się substytutem utraconej religijnej pewności, w odczuciu współczesnych lepiej niż religia objaśniającym sens świata.

            Filozofem, który dokonał rozstrzygnięcia na korzyść doświadczenia estetycznego, był Immanuel Kant. U Kanta rola artysty niepomiernie wzrasta. Kant czyni z niego niemal półboga, nazywa artystę darem przyrody, geniuszem, który sam ustala reguły i nie powtarza niczego, co było przed nim. Jest czystą oryginalnością. Nadanie tak wysokiej rangi doświadczeniu estetycznemu, a także samorodnemu geniuszowi, przesądziło o losie tak Mistrza, jak i Mędrca w kulturze euopejskiej. Także w XIX wieku doszło do ogłoszenia kolejnego „końca” – końca epoki metafizyki. Jej autorem był twórca pozytywizmu August Comte.

 

            Na przełomie XIX i XX wieku, po zaniku wielkich stylów w malarstwie europejskim, artyści Zachodu, odarci z wszelkiej nadziei przez nitscheańską diagnozę śmierci Boga i koncepcję „ostatniego człowieka”, rozpoczęli na własną rękę gorączkowe poszukiwania sposobu dotarcia do Absolutu. Jednym ze źródeł inspiracji stała się niezwykle dynamicznie rozwijająca się na przełomie XIX i XX wieku literatura ezoteryczna.

            Pojawienie się malarstwa niefiguratywnego, nazwanego później abstrakcją, szybko zdetronizowało porenesansowy naśladowczy sposób przedstawiania świata widzialnego. Malarstwo abstrakcyjne zaprzestaje kopiowania świata przedmiotów, oddawania ich wyglądów, odwraca się od natury, tak umiłowanej przez artystów Renesansu.

            Malarze abstrakcjoniści zajęli się intensywnym poszukiwaniem nowych sposobów zobrazowania ukrytej struktury wszechświata. Można powiedzieć, że wycofując się w sferę doświadczenia wewnętrznego, przestali się zajmować naturą, a zaczęli się zajmować naturą natury – jak malarze Dalekiego Wschodu. Malarstwo pierwszych abstrakcjonistów to właściwie plastyczny przekład treści metafizycznych na obraz. Niektóre z obrazów rzeczywiście odsyłają do jakiegoś pozaempirycznego sposobu istnienia, który dotąd był przed ludźmi Zachodu zakryty.

 

            Pod koniec XX wieku pojawił się pewien specyficzny sposób myślenia o sztuce –postmodernizm. To, że sztuka postmodernistyczna sytuuje się poza obszarem metafizycznego wymiaru sztuki Zachodu, nie budzi żadnych wątpliwości. Negatywny stosunek do metafizyki jest wyraźnie widoczny nie tylko u Derridy, ale i u innych reprezentantów tego ruchu. Według postmodernistów znika zagadnienie prawdziwej sztuki, bo nie ma problemu prawdy. Sztuka to miejsce wielu przenikających się prawd cząstkowych. Postmodernizm, jak pamiętamy, wartości i odniesień do Absolutu unikał jak diabeł święconej wody. Nie tylko unikał, ale aktywnie zwalczał je przez wytwarzanie intencjonalnego kiczu, zamierzonego eklektyzmu, zestawianie dowolnego z dowolnym, a także poprzez apoteozę konsumpcji. Wspierał wytwarzanie, a właściwie produkcję artefaktów, które swoje niepewne istnienie zawdzięczają jedynie grze rynkowej.

 

            Temat niniejszego wykładu zawiera określenie „w kulturze Zachodu”. Historia sztuki Zachodu to długotrwały, ale zapoczątkowany w Renesansie proces wychodzenia sztuki z matecznika, jakim była dla sztuki religia. Można powiedzieć, że do dziś trwa proces sekularyzacji kolejnych, coraz głębszych jej warstw, które miały niegdyś silne umocowanie w religii.

Odsuńmy nieco na bok współczesną definicję kultury „jako całokształtu duchowego i materialnego dorobku społeczeństwa”. Bardziej natomiast niech nas zainteresuje kultura jako kultywowanie, jako uprawa, co jest zgodne ze znaczeniem łacińskiego źródłosłowu: cultura – uprawa. Jeśli zwrócimy uwagę na to, że termin kultura zawiera w sobie słowo kult, od razu znajdziemy się na drodze do odnalezienia jeszcze głębszego znaczenia tego terminu. Dodam, za Słownikiem teologicznym, że przez kult należy rozumieć: „wyraźnie ofiarowaną Bogu i spełnioną przez święte znaki i wewnętrzną postawę służbę w duchu adoracji, pochwały, dziękczynienia i prośby”. Można powiedzieć, że ten, kto ma kult, ten ma kulturę. A ten, kto ma kulturę, ten uprawia na polach swojego umysłu wartości duchowe. A uprawia je z bezinteresownych pobudek – dlatego, że w ogóle istnieją.

            Co pozostaje z kultury po usunięciu z niej kultu? Czy możliwa jest bezkultowa kultura? Czy w ogóle jest możliwa kultura, która wyklucza uprawę ducha? Takiej okaleczonej kulturze, która utraciła swój rdzeń – kult – pozostaje jedynie walka przeciwko prawdzie, prawdzie metafizycznej i przeciw obrazowi. Bitwa o obraz jest prawdopodobnie bitwą o człowieczeństwo. Przypomnę: słowo obraz zostało użyte po raz pierwszy w Biblii i jest w tym jakaś głęboka tajemnica...

 

            Sztuka jako „ostatnia działalność metafizyczna” może być rozumiana na różne sposoby. A więc jako czynność zamykająca, kończąca definitywnie rozumianą po europejsku metafizykę sztuki. A także jako definitywny koniec sztuki rozumianej jako odsyłanie do sfery metafizycznej wraz ze zniknięciem człowieka europejskiego. A może też znaczyć jakąś wyspę, na której ocaleje sama metafizyka. Zniknięcie samej sztuki może być wynikiem niepomyślnych procesów demograficznych, które doprowadzą zachwiania podstawami kultury Zachodu. Może się to wiązać z drastyczna zmianą dotychczasowych paradygmatów. Gdyby jednak doszło do rozpuszczenia się znanej nam obecnie świadomości europejskiej w jakim innym żywiole spoza obszaru promieniowania greckiego Logosu, to sztuka, zapewne pod inną nazwa, będzie przypominać raczej rodzaj jakiegoś nieznanego nam obrzędu, rytu, funkcjonującego poza jakąkolwiek ideą pochodzenia europejskiego.

 

            Powtórzmy jeszcze raz po kolei: zakaz czynienia podobizn, święte obrazy, obrazy świeckie, przestawienia próbujące dotrzeć do Absolutu, artefakty, koniec malarstwa, koniec sztuki, ostatni człowiek. Równolegle do tego zniknięcie Mądrości, „śmierć” religii i ontologiczny zanik materiału w obrazie, powolne wycofywanie się Mistrzów w tradycji europejskiej. To są rzeczywiście zjawiska, które potęgują uczucie lęku i nastroju „końca”. Wiele z zasygnalizowanych powyżej symptomów jest niewątpliwie związanych z wysychaniem tradycyjnych źródeł metafizyki, jakimi są filozofia i religia. Kiedy słabnie jedna z tych dziedzin, natychmiast pojawia się kryzys w obrębie sztuki. I nie jest to przypadek. Ale nikt nie wie dlaczego w ogóle dochodzi do wysychania tradycyjnych źródeł metafizyki.

            Nie powinna więc budzić naszego zdziwienia diagnoza sztuki jako ostatniego schronienia dla jakości metafizycznych – to niewątpliwy odprysk wyżej wymienionych kryzysowych objawów.

Jeden z XX-wiecznych teoretyków zniknięcia człowieka, znany heglista, autor słynnego Wstępu do wykładów o Heglu, Aleksander Kojeve, kuzyn Kandyńskiego, tak powiada: „Jeżeli człowiek znów stanie się zwierzęciem, również jego sztuka, miłość i zabawa muszą się stać czysto naturalne. Należałoby zatem stwierdzić, że po końcu historii ludzie będą wznosić budowle i tworzyć dzieła sztuki tak, jak ptaki budują gniazda, a pająki tkają sieci, muzykować jak żaby i cykady, bawić się jak młode zwierzęta, a kochać jak dorosłe”.

            Jeśli zestawimy tę złowieszczą prognozę ze słowami św. Pawła: „My wszyscy z odsłoniętą twarzą wpatrujemy się w jasność Pańską jakby w zwierciadle; za sprawą Ducha Pańskiego, coraz bardziej jaśniejąc, upodabniamy się do Jego obrazu” (2 Kor. 3,18), zdamy sobie sprawę z jej ponurego i antymetafizycznego wydźwięku. A gdy dodatkowo przypomnimy sobie, że zwierzę to po łacinie bestia i przywołamy wizję Bestii z Apokalipsy, to początek proroctwa Kojeva mógłby brzmieć tak: „Jeżeli człowiek znów stanie się bestią...” Kto ma odwagę myśli, niech się boi.

            W tym miejscu należy koniecznie wspomnieć o obsesjach Stanisława Witkiewicza, który był w pierwszej połowie XX wieku przerażony powszechnym zanikiem odniesień metafizycznych. W swoich dekadenckich powieściach ukazuje ostatnich, zdolnych jeszcze do metafizycznych uczuć ludzi, tuż przed ostateczną zagładą kultury Zachodu. W tej ostatniej fazie upadku kultury europejskiej istnieją jeszcze ludzie mogący doświadczać metafizycznej głębi istnienia. Ale jest to już możliwe do osiągnięcia tylko poprzez odurzenie narkotyczne, skandale artystyczne i dziwactwa erotyczne – wszystko w ponurej i groteskowej atmosferze nieuchronnie nadchodzącego rozkładu i katastrofy.

            Jak już wspomniałem wyżej, kolejnym następstwem procesu wycofywania się jakości metafizycznych było i jest powolne znikanie archetypu Mędrca w kulturze Zachodu. Ich definitywne zniknięcie zapowiada także Alexandre Kojeve: „Zniknie (...) nie tylko filozofia czy poszukiwanie dyskursywnej Mądrości, lecz także sama Mądrość. U pohistorycznych zwierząt nie będzie już żadnego dyskursywnego pojęcia świata i siebie”.

            Dziś na Zachodzie mądrość jest pojęciem staromodnym. Postać Mistrza staje się niezwykłą rzadkością. Proces zaniku Mistrzów jest łatwo zauważalny w malarstwie. Jednak ich „najszybszy” zanik widoczny jest w filmie. Nie ma już takich „atletów metafizyki”, jak Bergman, Antonioni czy Kieślowski...

            Podobnie jest z poezją po odejściu Miłosza. W muzyce sytuacja nie jest jednoznaczna. A to za sprawą kompozytorów polskich starszego pokolenia: Witolda Lutosławskiego, Krzysztofa Pendereckiego, Wojciecha Kilara. Ich muzyka to nawiązanie do idei harmonii i klasycznego piękna, a u Pendereckiego nawet do ewangelicznego przesłania nadziei. W „Labiryncie czasu. Pięć wykładów na koniec wieku” Penderecki tak mówi:” Moja sztuka, wyrastając z korzeni głęboko chrześcijańskich, dąży do odbudowania metafizycznej przestrzeni człowieka strzaskanej przez kataklizmy XX wieku. (...) Przywrócenie wymiaru sakralnego rzeczywistości jest jedynym sposobem uratowania człowieka. Sztuka powinna być źródłem nadziei”.

 

            Szeroko pojęty Zachód to synonim demokracji. Dlaczego właśnie w obrębie euroamerykańskiej demokracji doszło do takiej sytuacji, że możemy mówić o sztuce jako ostatniej metafizycznej działalności? Dlaczego metafizyka znalazła swoje ostatnie schronienie w sztuce? A może to właśnie demokracja zmienia nasz stosunek do spraw fundamentalnych? Jak się okazuje – „nihil novi sub solem”. Wystarczy sięgnąć do klasyków. Jeden z nich, Alexis de Tocquieville, autor Demokracji w Ameryce (1835), pozostawił nam wnikliwą obserwację „demokracja nie tylko sprawia, że każdy człowiek zapomina o swoich przodkach, ale wymazuje również jego potomków”.

Proces ten pociąga za sobą także wymazywanie wartości metafizycznych, a to wiąże się z wymazywaniem odniesień religijnych. Zjawisko to dostrzegł już prawie dwa wieki temu Tocquieville.

 

Kiedy ludzie raz się przyzwyczają nie zajmować już tym, co ma nastąpić po ich życiu, popadają szybko w całkowitą i okropną obojętność odnośnie do przyszłości, odpowiadającą znakomicie niektórym instynktom rodzaju ludzkiego. Gdy tylko przestaną umiejscawiać swoje główne nadzieje w jakiejś dalszej perspektywie, stają się natychmiast skłonni, z samej swej natury, urzeczywistniać od razu swoje byle jakie pragnienia i odnosi się nawet wrażenie, jakoby od chwili, w której przestają mieć nadzieję na życie wiecznością, gotowi byli działać tak, jak gdyby mieli istnieć tylko ten jeden dzień.

 

            Czyż ta obserwacja demokracji u jej zarania nie wskazuje na pośrednie uwarunkowania, które sprawiły, że dziś można mówić o sztuce jako ostatnim przyczółku metafizycznej aktywności człowieka Zachodu? A może potwierdzi się przewidywanie Hegla, że sztuka rozpuści się w czystym pojęciu i wchłonie ją filozofia? Ale czy sama filozofia nie stała się tymczasem jednym z wysychających metafizycznych źródeł? Może sztuka nie rozpuści się w filozofii, bo po prostu nie będzie miała w czym się rozpuścić? Przecież kolejny „koniec filozofii” został już ogłoszony w XX wieku przez Martina Heideggera. Może więc sztukę czeka samotny i długotrwały uwiąd, podobny do tego, jaki czeka społeczeństwa Europy?

            Artyści są Zachodowi niepotrzebni. Europejczycy przestali zadawać pytania o ostateczny cel swego pojawienia się na świecie. Teologię mają w pogardzie. Co najwyżej potrzebni są jej niezbyt rozgarnięci konsumenci. Na szczęście szeroko pojęty Zachód to nie cały świat. Jest jeszcze Trzeci i Czwarty świat. Sprawy tutaj omawiane, mam taką nadzieję, nie dotyczą całej kultury świata, ale tylko jej części europejskiej, a właściwie jej elit.

 

            Istnieje jeszcze inny scenariusz. Choć nadal będą się odbywać wystawy, wernisaże, będą powstawać recenzje, będą wydawane albumy, to wkrótce może dojść do tego, co dotąd wydawało się niemożliwe: do czasowego zaniku w nowo powstającej sztuce jakichkolwiek wartości metafizycznych. Najbardziej zagrożona jest poezja. Może dojść do zaniku tradycyjnych sposobów budowania obrazów werbalnych w wyniku zaniku starych gramatyk. Słowo wyraźnie traci swą moc.

            Będzie trwać bitwa o obraz, obraz człowieka. Pod naporem obrazu symulowanego z przestrzeni cybernetycznej może dojść do całkowitego stępienia niektórych zdolności percepcyjnych u ludzi. Pojęcia takie, jak sacrum, kreacja, wolność duchowa – znikną z pola zainteresowań młodych artystów. Ogromne obszary metafizycznego doświadczenia staną się ogólnie niedostępne, a nikt ze współczesnych nie będzie się zapuszczał w te rejony.  Sztuka stanie się rodzajem ciemnego zabobonu, panowania kiczu, degeneracji i pomieszania wszystkiego ze wszystkim, klecenia, majsterkowania, imitowania i odsyłania do samej siebie – pogrążania się w totalnej immanencji, a może nawet w zbrodni.

            Tylko nieliczni będą w takich okolicznościach postępować tak, jakby ich poszukiwania i czynności twórcze miały znaczenie absolutne. Ta wąska ścieżka prowadząca do transcendencji, ścieżka, na której pojawi się szansa na spotkanie z tajemniczymi Obecnościami, może ich doprowadzić do miejsca, w którym metafizyka stanie się na powrót dla procesu twórczego jej niezastąpionym elementem, stanie się metafizycznym polem, na którym rozegra się zasadnicza batalia o obraz i życie duchowe człowieka. Być może w następstwie tej odnowy sztuka czasowo przestanie być towarem, a stanie się darem.

 

            Człowiek Zachodu przypomina osobę zdezorientowaną nadmiarem obrazów wizualnych i werbalnych. Jego wzrokowość i umysł są zmęczone, pojęcie „wyposzczonych oczu” jest dla niego niezrozumiałe. Wiemy, że cywilizacje są śmiertelne, wiemy, że wraz z ludźmi znikają bezpowrotnie sposoby istnienia wykreowanych przez nich obrazów. Proces jest zawsze taki sam – najpierw opuszczają ludzi bogowie, nieco później mistrzowie duchowi. Coś nam to przypomina.

Pozostawanie na poziomie doznań cielesnych i percepcji opartej na zmysłach oznacza opowiedzenie się wyłącznie po stronie immanencji. Bez transcendencji nie ma żadnej możliwości uniknięcia tej pułapki, jaką jest odcinanie sobie samemu dostępu do tych energii twórczych, które się nam udzielają na własnych warunkach. A wyrazem gotowości na ich przyjęcie może być wyzbyta skrajnej autonomii bezinteresowność.

            Od dłuższego czasu sztuka jest poddawana kolejnym próbom redefinicji i co pewien czas jest uporczywie składana do grobu przez kolejne rewelacje o jej definitywnym „końcu”.  Wydaje się jednak, że teza o końcu sztuki jest mocno przesadzona. Możemy obecnie mówić o jakiejś głębokiej zapaści, okresowej niemocy, ale nie o jej ostatecznym zniknięciu. Ponadto nie wszyscy uczestnicy tej swoistej wyprawy „na Wschód”, jaką jest sztuka, respektują tę pesymistyczną diagnozę – jest też liczna grupa dysydentów, którzy za nic mają tego rodzaju kasandryczne obwieszczenia i postępują tak, jakby ich nie dotyczyły procesy rozkładowe. Jak wspomniałem wyżej, prócz naszego zachodniego świata istnieje jeszcze Trzeci i Czwarty świat. O ile ich nie pochłonie globalizacja...

            Ażeby odpowiedzialnie uprawiać sztukę, należy zdawać sobie sprawę, że jest ona jakimś nierozpoznanym do końca dobrem, ważnym działaniem, samą w sobie wartością, o którą należy się troszczyć i ją pielęgnować. Ale czy nihilista uzna taki punkt widzenia?

            W dokumentach soborowych z VIII wieku znalazłem pewien fragment mówiący o ludziach zabłąkanych na ścieżkach własnego pola, którzy w swych rękach trzymają nieurodzaj.

Współcześni przypominają właśnie takich ludzi.

            Jednakże ten nieurodzaj nie obejmuje całego pola sztuki. Ciągle pojawia się na nim nie tylko niezaspokojone pragnienie piękna, i dobra, ale także tajemnicza skłonność do szukania odpowiedzi w sferze ponadzmysłowej. I w tym jest nasza metafizyczna nadzieja ocalenia.

 

Skrócona wersja wykładu wygłoszonego w Pałacu Sztuki w związku z wystawą „Uczta u Mistrzów” w Krakowie w dniu 30 listopada 2012 roku.



home | wydarzenia | galeria sztukpuk | galerie | recenzje | forum-teksty | archiwum | linki | kontakt