galeria sztukpuk | wydarzenia | galerie | forum-teksty | recenzje | archiwum | linki | kontakt

1; 2; 3 ; 4 ; 5 ; 6 ; 7 , 8

Włsdysław Podrazik



08

O natchnieniu i upadku postmodernizmu.

 

Od pewnego czasu frapowało mnie zjawisko zanikania w refleksji nad sztuką współczesną pewnych słów, które niegdyś były ściśle związane z doświadczeniem religijnym. Jednym z takich "wygnanych" słów jest natchnienie. Natchnienie to tłumaczenie z łaciny słowa inspiratio, które wywodzi się z inspirare. Oba zawierają bardziej podstawowe spirare, które tłumaczy się na polskie tchnąć. Grecka pneuma też oznacza 'tchnienie, powiew'. W chrześcijańskiej teologii słowo natchnienie jest od początku związane z trzecią Osobą Boską. Biblia jest uważana za księgę natchnioną. W sensie potocznym jest to słowo dla wszystkich zrozumiałe. A jego rola w procesie twórczym jest nie do przecenienia.
W obrębie zjawiska, o którym wspomniałem na początku tekstu, zwraca szczególną uwagę nadzwyczaj mocne uprzedzenie teoretyków postmodernizmu do zagadnień związanych właśnie z tego typu słowami. Po bliższym przyjrzeniu się założeniom tej formacji (Lacan, Lyotard, Derrida, Baudrillard, Foucault, Deleuze, de Man) okazuje się, że te uprzedzenia mają nierzadko pokrętne intelektualne uzasadnienie. Skoro tak, to taka a nie inna postawa postmodernistów musi być związana z innym systemem wartości, albo ich brakiem.
Jak wiadomo, postmodernizm jest prądem intelektualnym stworzonym głównie przez zbiegów z krainy pewnej społecznej teorii, która zakładała możliwość zbudowania raju na ziemi. Po spektakularnej klęsce tej utopijnej koncepcji społecznej najbardziej zagorzali zwolennicy tej ideologii przenieśli swą aktywność w mniej empirycznie sprawdzalne regiony aktywności człowieka. Jednym z takich obszarów jest sztuka.
Postmodernistyczny projekt to faktycznie mieszanina antyintelektualnych, antynaukowych i antyreligijnych elementów, połączonych z pochwałą pogoni za nieograniczonymi konsumpcyjnymi przyjemnościami doczesnego świata (z wyjątkiem Baudrillarda, który na konsumpcjonizmie nie zostawiał suchej nitki). Wiele do myślenia daje ten osobliwy sojusz kulturowego relatywizmu i Rynku. Wiadomo, że w warunkach rynkowych dzieło sztuki traci swój charakter, szybko zamienia się w towar (stąd też masowe zjawisko targów sztuki), a nawet staje się fetyszem. Prócz tego, postępujący proces ontologicznego zaniku materiału w sztuce - od kamienia przez deskę, płótno i papier aż do obrazu cyfrowego, w którym dochodzi do bardzo łatwego zatarcia wszelkich śladów boskości, dodatkowo wzmacniał niszczycielską siłę postmodernistycznej koncepcji braku wszelkich stałych kryteriów osądu w sztuce. Zjawiskom tym towarzyszyło nachalne promowanie konsumeryzmu w jego najgorszej postaci.
Człowiek konsumpcyjny, tak mile widziany przez Rynek, cechuje się tym, że jest nieustannie targany przez pragnienie realizacji swoich nienasyconych zachcianek i pochłonięty bez reszty pogonią za przedmiotami, które może nabyć, ale, z którymi nie potrafi bytować. Ponadto tego typu człowiek nie doświadcza w dziele sztuki tego ulotnego naddatku, którego nie da się nabyć za żadne pieniądze. Po prostu jest zdany wyłącznie na swoją ograniczoną wzrokowość, i z tego powodu może uzyskać dostęp do sztuki jedynie na poziomie wizualnym.
Właśnie to zawężenie wartościowania cynicznie wykorzystali artyści postmodernistyczni do symulowania przed człowiekiem konsumpcyjnym takiej sztuki, która miała dodatkowo pobudzać i utrwalać jego niemożliwe do zaspokojenia kaprysy; a wieszając się u klamek możnych tego świata, za nie swoje pieniądze i z niskich pobudek produkowali ogromne ilości przedmiotów o marnej jakości artystycznej.
Równolegle niemały wysiłek teoretyków postmodernizmu szedł w kierunku uzasadnienia kiczu we wszelkich jego odmianach. Jednym z ułatwień umożliwiających osiągnięcie tego celu było uporczywe zacieranie różnicy między kulturą wysoką i niską poprzez sprowadzenie dzieła, obiektu artystycznego, który ma autonomiczną wartość, do poziomu przedmiotu pseudo-estetycznego, który ma tylko, wprawiającą nieraz w osłupienie, wysoką cenę. Ze smutną zadumą można było na przestrzeni kilkunastu lat obserwować, jak elity pogubione w gąszczu ulotnych ocen dawały się wodzić za nos sprzymierzonym z ideologami tego ruchu grupkom obrotnych cwaniaków.
Jak już wcześniej wspomniałem, dostęp do sztuki na poziomie wizualnym jest dostępem ograniczonym. Pragnienie wyjścia poza to ograniczenie może zaspokoić tylko spotkanie z jakimś rodzajem doświadczenia sacrum. I to był kolejny powód zaciekłego zwalczania przez postmodernizm jakichkolwiek odniesień do sfery duchowej, do tej niewidzialnej sfery oddziaływania, bez której żadna prawdziwa i wielka sztuka nie jest możliwa.
Z tego samego powodu postmodernizm sprzymierzony z Rynkiem na każdym kroku zawzięcie ośmieszał religię i dokonywał świadomych aktów przemocy na symbolach religijnych. Wiara bowiem jest przeszkodą dla rynku, nie daje się łatwo zamienić w towar. Wierzący pozostaje poza zasięgiem strategii rynkowych i trudno go nagiąć do przewidywalnego postępowania. Religia usuwa człowieka religijnego z rynku.
Przecież w obszarze doświadczenia religijnego, a także artystycznego, kupić wartości nie można - nie można w miejsce wartości podstępnie wstawić ceny. Gdyby religia wyraziła na to zgodę, sama stałaby się kiczem.
Taki a nie inny stosunek do religii spowodował, że postmodernizm miał tak niewiele do powiedzenia w sprawach ostatecznych, a przede wszystkim - w sprawie śmierci. O tej bezradności wobec śmierci świadczy jedna z ostatnich książek Jacques'a Derridy pt. Praca żałoby. Między innymi z tego powodu ta formacja przegrała konfrontację z rzeczywistością. Innymi słowy, tam gdzie wkracza rzeczywistość śmierci, postmodernistyczny relatywizm etyczny staje się całkowicie bezużyteczny.
Ci zatem, którzy w tzw. międzyczasie stali się mimowolnymi ofiarami tego zmasowanego ataku na wszelkie formy duchowości, powinni jak najszybciej zacząć wybudzać się z postmodernistycznej śpiączki. Jednym z pierwszych, który tego dokonał, jest Donald Kuspit. Oczywiście został on natychmiast napiętnowany jako odszczepieniec. Godna polecenia jest jego książka Koniec Sztuki, która odsłania kulisy świadomego manipulowania całym międzynarodowym rynkiem sztuki. Niezwykle pomocna w zdemaskowaniu
postmodernistycznego pseudonaukowego żargonu jest z kolei książka Alana Sokala i Jeana Bricmonta pt. Modne bzdury. O nadużywaniu pojęć z zakresu nauk ścisłych przez postmodernistycznych intelektualistów. Wszystko wskazuje na to, że czasy tego dziwacznego trendu nadawania kiczowi znamion dobrej sztuki mamy już za sobą i że postmodernizm przegrał definitywnie konfrontację z rzeczywistością.
Ale powróćmy do natchnienia. Jak pamiętamy, postmodernizm, chcąc podważyć elitarność sztuki, głosił absurdalny pogląd, że każdy jest artystą i że wszystko jest sztuką.
Odwrotnie jest z natchnieniem, do którego nie wszyscy mają dostęp; pojawia się ono, kiedy chce, gdzie chce i komu chce. Z tego też powodu samo pojawienie się natchnienia można rozpatrywać w kategoriach fenomenu Daru. Biorcami Daru mogą być niektórzy z nas, choć dawca pozostaje poza zasięgiem naszej percepcji.
Sądzę, że powoli staje się możliwy powrót do nadziei zawartej w pierwszej części zapowiedzi A. Malraux, że "wiek XXI będzie duchowy, albo w ogóle go nie będzie". A moje oczekiwania na taką przemianę dodatkowo wzmacniają słowa pewnego Mistrza z Krakowa, że "bez natchnienia nie ma sztuki, jest tylko udawanie".

 

Kraków, czerwiec 2007

galeria sztukpuk | wydarzenia | galerie | forum-teksty | recenzje | archiwum | linki | kontakt


Copyright by "SZTUK PUK" 2001 - 2005 Kraków , Ryszard Bobek, Filip Konieczny