2004-05-24
03:02
forma jest to okoliczność zaistnienia
konkretnych obrazów o bliżej nieokreślonej
treści
nie ma idei (platońskich, nie młodzieńczych)
jest tylko mówienie, że są........; nie
ma noumenów ale są (jakim "cudem"??!!)
znaczenia to jest przypadek Derridy, [1] -
jak to jest możliwe? to mój problem na
razie wiem, że wielość i fraktalność nie
jest ani proporcją ani metaforą ani tautologią
(która też jest proporcją) więc jak to
jest, że jednak są znaczenia? jak to jest??
... może poprzez obrazy w ciele i umyśle
(jak to ładnie napisał Hans Belting) i
że innych w ogóle nie ma i nigdzie poza
ciałem i umysłem nie? więc może jest jakiś
język ciała, że język (naturalny) jest
tylko zewnętrznym czymś, powłoką? (czary
zaklęcia??) i też, w istocie jest
jednym ze sposobów w jaki istnieją
obrazy w ciele i umyśle... nie ma "ogólnie" i
nie ma "na przykład" jest tylko "naprzykład";
nie ma już nie ma niestety i na szczęście
tego świata, w którym "forma" była
odwołaniem do i skierowaniem ku... tam
już nic obecnie nie ma ani tam ani pod
ani nad... odwołanie pozostało, ale
tylko jako to jakieś konkretne puste odwołanie
się do nicości... bo jeśli jest ta
cała forma to tylko jako korespondencja,
tylko imitacja, simulacrum, naśladowanie
jakiegoś innego obrazu, który jest wizualizacją
wizji... y.... ArtForum:
Discipline problem: Jonathan Gilmore on
Hans Belting.(Art History after Modernism)(Book
Review) sztuka nie jest „głęboka” nie
jest uszeregowana, nie jest odniesieniem nie
jest ani w historii ani w dziejach ani
w strukturze społecznej nie jest też zapośredniczeniem
informacyjnym jest po heideggerowsku obecnai
tak samo jak jego bycie fundamentalnie
przygodna i nieszczególna (tj taka, jak
cała reszta tego wszystkiego) minimalart jest
przede wszystkim odniesieniem. To
najważniejsze: jest, choć być nie powinien
ani nie musi, bycie przygodne a zarazem
nieodwołalne........ tak, minimalart wcale
nie jest sztuką to znaczy nie chce i nie
jest... przesuwa granice sztuki likwidując
ja... In minimalart this
is a minimum of artpo przejściu w świat neopragmatyczny http://www.findarticles.com/cf_0/m1373/9_50
/65160654/p1/article.jhtml sztuka
staje się prosta i zrozumiała, ale niewartosciowa
(nie chodzi o pieniądze ale o dobro i zło
...) i nie tajemnicza zrównuje się w swojej
niezgłębionej banalności z perpetuum
mobile, elektronem, fotografią grupy galaktyk,
sedesem (Duchamp i jego nieśmiertelny
pisuar) i tym podobne sztuka to przedmioty, „które
spotykają się na stole chirurgicznym” i
takie tam dekonstrukcyjne paradoksy, które
jednak utraciły wagę i ostrość ironii albowiem się
spełniły, spełniły się absolutnie i tym
samym zatraciły ową ‘rysę” czy „różnię” (to
znaczy zatraciła się >różnia i rus
tak to (chyba) nazywa Derrida ) przestały
być „znakiem” sztuki, która
tym sposobem (że jest znakiem...) pretendowała
a raczej rozmaicie kokietowała niesztukę,
zaczepiając ją na rozmaite wizualne sposoby
....ale zaczepki wobec kogoś, kto jest
niewidzialny a nawet nieistniejący są bezsensowne,
to tylko ekspresje swojego własnego stanu
(szaleństwa)…… a kto jest nieobecny?
nieobecna jest niesztuka, pozostała sama
sztuka, głównie videoart … [1] i
dlatego tak pisze Staszek Balbus twierdzi
że Derrida bełkocze, no cóż, ‘balbus’ to
po łacinie znaczy ‘jąkała’...
2004-05-31
09:48
..."Wyzwolenie" (napinane przez
Wyspiańskiego a teraz przeczytane tak jak
zostało napisane a nie tak jak powinno
być odczytane, żeby dostać świadectwo dojrzałości...)
to taki spektakl, który ma w sobie swoich
autorów twórców i krytyków, publiczności
(siedzieliśmy wszyscy w ławkach umarłej
klasy Kantora..i nawet taksówkarzy, którzy
rozwożą ją do domów po bankiecie premierowymi),
jest spektaklem samo się stwarzającym,
samo się dekonstruujacym, jest spektaklem
niepotrzebującym ani teatru ani klasy
teatralnej, ani uniwersytetu ani katedry
(na Wawelu, ten obiekt do zwiedzania
)
- bo to wszystko ma w sobie, swoje własne,
i je tworzy, niszczy, osądza i usiłuje
coś z nich mieć i otrzymuje NIC,
dając
jednak coś: - wreszcie to puste miejsce,
które staje się wyzwaniem i ostrzeżeniem,
jest to najbardziej wyzywający persyflaż
w dziejach tej zmistyfikowanej duchowości,
jaki wydała ona kiedykolwiek i który jest
takim lekiem, który - jak cię nie zabije
to cię uleczy (los Norwida?? los Grzegorzewskiego)
a raczej, - kiedy cię zabije to cię uleczy-
noc żywych trupów (z Umarłej Klasy Kantora)
i jednego nadzwyczaj osamotnionego ducha
z Wymazywania (na szczęście jednak nie
zrezygnowanego, jeszcze nie.... - - tak,
auslosung! bo to bardzo podobne to jest
do Bernharda - bardzo podobne - dlatego
ta siatka , która jest cytatem z Lupy,
podobnie jak scena teatru śmierci
, całość
szopki jest cytatem z Kantora - umarła
klasa czyli noc żywych trupów, czyli umarła
klasa... Lektura Grabowskiego? jest prosta
- ale ponieważ to jest wyzwolenie a Grabowski
jest również postacią w tej sztuce (polski
reżyser teatralny) więc trzeba zaiste siły
przebicia Jaquesa Derridy, żeby poprzez
zasłonę Polaka i polskiego reżysera i dyrektora
zobaczyć ten tekst i go przeczytać na głos
widzomten sam problem mają krytycy oni
też są w środku tego spektaklu, w dużej
mierze to jest spektakl o nich, sms do
Krystiana:Wyzwolenie jest wspaniale, jesteś
użyty tam ty, Kantor i jest tak jakby napisał
to Bernhard (pokazany przez was) albo Nietzsche
albo W. James (i jak opisał to ST. Brzozowski);
scenografia jak w "Batmanie Pronaszki" czyli
mistycyzm formizmu w swojej prawdziwej
funkcji... w dużej mierze to dzięki tobie
ono jest możliwe
no a Hanicka (autorka
scenografii) to jest istna światłość wiekuista
oświetlająca te fraktale chaosu
to jedyny
przejaw "woli, która się sobie przedstawia
jako wiara" - piękno mistycznej sztuki
to jedyny (w tym zdekonstruowanym świecie
pozoró sprowadzonych do nicości) ratunek
to wizualna romantyczna potęga poezji,
która zastąpiła wiarę...
2004-06-01
18:58
...no a potem ukazała się recenzja pani
Joanny Targoń w Gaziecie Wyborczej... a
teraz ten oto pasztet:Szanowna Pani Joanno;
oto napisała pani w recenzji z " Wyzwolenia "
przez Wyspiańskiego, wystawionego staraniem
Starego Teatru przez Mikołaja Grabowskiego
(któremu doradza Tadeusz Nyczek) oraz z
dekoracją Barbary Hanickiej (której na
(jej) szczęście nie doradza on...) takie
oto zdanie: Ale ponieważ nie została
stworzona silna rzeczywistość, silny punkt
wyjścia, widowisko rozpada się na poszczególne
sceny o niezbyt jasnej wymowie. Mamy do
czynienia z jakąś konwencją. Z jakimiś
schematami. Z jakimiś ludźmi, którzy tymi
schematami się posługują. Ale co to za
ludzie?Ma pani zupełną rację, tak,
Wyzwolenie to istotnie dość nieporadny
zestaw bliżej nieokreślonych scen odnoszących
się do nie wiadomo czego i odgrywanych
przez bliżej nieznanych ludzi... Właśnie
tak. Właśnie tak!
to zdanie, choćby nawet
mimochodem wypowiedziane, jest nieomal
wieszcze... bo to prawda, i to zarówno
w odniesieniu do przedstawienia, jak i
w odniesieniu do wyzwolenia jako takiego (nie
ma niczego takiego jak nas uczy (raczej
oducza) deMan, Derrida i Rorty, no ale
nie szkodzi, oni mogą się mylić, chociaż
wątpię, choćby z ego względu, że niczego
pozytywnego nie twierdza oni wszak, co
ich łączy a dzieli od nas... -więc nie
ma żadnego oryginału, umówmy się, że to
prawda)... Oryginał Wyzwolenia znajduje
się we władaniu (i wyobraźni) zbiorowego
ciała nauczycielskiego (w" narodzie" nazywa
się to "świadomością narodową" patrz
LPR), takiego zbiorowego Pimki (patrz
Gombrowicz) poza tymi miejscami jednak
czegoś takiego nie ma. A skoro nie Pimko
to może Nietzsche i William James? - czytali
go i Wyspiański i jego komentator i nieomal
rówieśnik Stanisław Brzozowski.... Cóż
powiada Nietzsche? wiele rzeczy, ale głównie
to, że wola mocy jest zarazem wolą pozoru;
na upartego, jeśli ten zbiór bliżej nieokreślonych
scen nie wiadomo o czym napisanych i w
jakim celu "odgrywanych" jest
jednak o "czymś", to jest właśnie
o tym... - A co to znaczy? Nie da się powiedzieć
na pewno - bo to kwestia (dobrego) gustu....
może o tym, o co chodziło na przykład trzydzieści
lat temu takiemu dzikusowi, jakim był w
swoich telewizyjnych szaleństwach Goddard
- to on - skoro już nie Wyspiański - mówił
o tym, że kino to pokazywanie obrazów
których się nie widzi, których nie da się
zobaczyć, których nie wolno widzieć, których
nie ma, tym samym - to czego się nie widzi
to jest przeciwieństwo tego, co w oczywisty
sposób jakoby się widzi...A skoro
nie Goddard, to może Derrida? i jego dekonstrukcja
(to też już było 30 lat temu), ci faceci
właściwie wymyślili to wspólnie, w sumie
czytając to samo co Wyspiański z Brzozowskim
- to jest Nietzschego.... Cóż powiada Derrida?
Tego się opowiedzieć nie da, ale mniej
więcej to samo co pokazuje Grabowski: -
że raczej widzimy nie to, na co patrzymy,
że raczej nie widzimy tego, co jest, ponieważ
- albo tego nie wolno widzieć, - albo też
tego po prostu nie ma (?!)...Ale coś jednak
jest i o coś się ten cały Wyspiański się
awanturuje; co prawda tego nie osiąga i
popada w rodzaj depresyjnej katatonii,
ale nie on pierwszy i nie ostatni
; Inni
też się tym zajmowali, na przykład; Larkin[1];
on "to" nawet nazwał - mianowicie "blind
imprerss" to znaczy "ślepe znamię"...- "o
czym to jest" opisał dość ładnie Richard
Rorty w swojej teodycei chaosu dostępnej
w polskiej wersji (doskonałe tłumaczenie
Popowskiego) pt."Przygodność, ironia,
solidarność"... niezależnie od tego,
że nie wiadomo czym jest owo "ślepe
znamię", wiadomo, że jest, ci faceci
tego "dowiedli"; ich jakość tego
dowodzi.... - w przedstawieniu Grabowskiego
wedle Wyspiańskiego bardzo wyraźnie widać
działanie i tym samym istnienie blind
impress; pojawia się ono na końcu w widomej
postaci, jego autorką jest Barbara Hanicka,
było tam cały czas, ale jakoś nie zwróciła
pani na to uwagi.... potoczne przysłowie
powiada, że skoro nie wiadomo o co chodzi
to chodzi o pieniądze; w sztuce jednak
nie: tam (tu?), jeśli nie wiadomo
o co chodzi, to zwykle chodzi o wiarę albo
o niewiare czyli o prawdę, albowiem, jak
to powiedział William James "prawda
to jest to, w co warto wierzyć".ppws
[1] Larkin,
Philip (Arthur) (b. Aug. 9, 1922, Coventry,
Warwickshire, Eng.--d. Dec. 2, 1985, Kingston
upon Hull, Humberside), most representative
and highly regarded of the poets who gave
expression to a clipped, antiromantic sensibility
prevalent in English verse in the 1950s. |