Tak
wierzy Józef Robakowski, profesor od postępowej
awangardy wizualnej z Łodzi, artysta zapisujący
swoje wizje i manifesty przy pomocy technik
wywodzących się z futuryzmu - mianowicie
montażu fotograficznego, preparowanego
obrazu filmowego, montażu filmowego, obrazu
ruchomego generowanego technika "non
camera" , instalacji przestrzennych
i tak dalej; także produkcji tradycyjnie
statycznych bardziej malarskich przy pomocy
aerografu albo collegeu ...
Jest nie tyle teoretykiem, co entuzjastą tych myśli, tej duchowości, która kojarzy
się zwykle z wiarą w takie działania i aktu wizualizacji. Cóż to za wiara?
Można powiedzieć bardzo szacowna, bardzo postępowa i całkowicie zmistyfikowana.
Zawiera w sobie wielką nadzieję ogromnej części intelektualizmu zachodniej kultury,
która powiadała, że oto nastanie 'świat nowy', że oto pojawi się 'nowy człowiek',
bo 'świat stary' okazał się być światem już nieaktualnym występnym, nieludzkim
imperialnym, fałszywie wyznawczyń, zgubnie statycznym, fałszywie uwarstwionym,
interesownie moralnościowym.
Brzmi to znajomo? Oczywiście; - faceci stający na skrzynkach po pomarańczach
na rogu Broadway i 42th st. od lat dzielą się na takich właśnie optymistów i
pesymistów
- ci optymiści (to jest głosiciele zbliżającej się jutrzenki swobody osiąganej
metodami indywidualnymi i wierzącymi w świat raczej fraktalny niż 'realny' czyli
obiektywny, powiadając, że jest on uwarunkowany wiara w teodyceę i jej zasadę
boską...), mówią właśnie mniej więcej to, co głosi, co powtarza, z czym się identyfikuje
Robakowski, przywołując kultowe nazwiska Malewicza, Malewicza i Malewicza...
.
...Co mówią inni, mianowicie pesymiści z sąsiednich skrzynek na rodu Broadway
i 42th st.? opowiadają, oni, że stara wiedza jest wiedzą społeczeństwa wyzysku,
przemocy i wojny; ciemnoty i ciemności, religia (ustanowiona, w odróżnieniu od
indywidualnie odczuwanego jako olśnienie żywiołu wiary) jest to oszukańcze 'opium
dla ludu' propagowane (za pieniądze tego ludu) przez władców przejawiających
fatalny gust estetyczny, zadowalających się ornamentem i czułostkową propagandą,
brudem estetycznym, kłamstwem artystycznym i duchowym sztuki której używają dla
gloryfikacji swojej nieprawej i osłonięcia praktykowania nieprawego uciemiężenia,
ogłupienia i uśpienia jasnych stron duszy człowieka, tkwiącej w uśpionej w masach
prawdziwych prostych ludzi, którzy tylko czekają aby przyoblekłszy się w białe
szaty kapłanów (a raczej i to zdecydowanie - kapelanów...) rozumu, wkroczyć w
dostojnym korowodzie w szklane domy zaprojektowane przez Tatlina i Corbusiera
i trwać tam, w tych geometrycznych, świetlistych rajach jako radosna, jakaś białoswietlista(?)
apoteoza człowieczeństwa wolnego od człowieczeństwa...
Sztuka tych głosicieli Nowego Jeruzalem futuryzmu, formizmu czy suprematyzmu
to właśnie ta sztuka, która opowiada, projektuje i głosi rychłe nadejście owego
stanu ducha ludzkości, w którym nie tylko zobaczymy, że świat rozpościerający
się wokół składa się z policzalnych i świetlistych struktur, nie tylko racjonalnych
i geometrycznie 'rysowalnych', czystych i gustownych ale także prowadzących do
wzniosłości i sprowadzających na uczestnika, mieszkańca tych światów czegoś w
rodzaju oszołomienia owym świetlistym nawiedzeniem, które już jakby "w głowie" a
nawet nauce się nie mieści, chyba, że będzie to 'nowa nauka', 'nowa fizyka'
(co to jakoby jest taka sama jak taoizm a tym samym nieomal stary Peter Brook
i "nasz" Grotowski okazaliby się czołowymi fizykami nowej generacji...)
Byłaby to więc (niektórzy uważają, ze popiera ich także nowa generacja humanistów
ze szkoły Deleuzea), właściwie nowa, olśniewająca mistyczna 'wiedza radosna'
ale także gwarantowana przez proroków pochodzących z fakultetów nauk ścisłych
i matematycznych, którzy dla jej (tej "nowej wiedzy" czy "dobrej
nowiny") dawali by gwarancje "noworacjonalistyczne" nie ujmując
jednak niczego z jej niepojętości i olśniewającej oraz tajemniczej słuszności.
Pomijamy tu, jako nie mających nic do rzeczy związanych z Józefem Robakowskim
tych proroków, którzy zadowalają się przywoływaniem mniej lub bardziej malowniczego
szatana w pochodzie żywych trupów; sadystycznych i pornograficznych zakonnic
(i zakonników ) zakonu zagłady, rycerzy nicości na czarno oraz płomienistych
wysłanników złego, co zapełnia nasze dusze pogrążone w nieczystości, kłamstwie,
przemocy i brudnym, śmiertelnym seksie połączonym z ofiarami z ludzi, rzezią
niewiniątek i wszystkimi innymi obrazami (bolesnego lecz malowniczopatetycznego(?)
KOŃCA (koncertu metallica)
Oglądając piękne niekiedy zabytki kultury duchowej stworzone przez starego proroka,
z którym się zresztą przyjaźnię, zdałem sobie sprawę, że chyba zasadniczą tezą,
którą głosi Robakowski, jest właśnie nieco niezręcznie (bo z odwołaniem do hasła
polskiej kawalerii z czasów futurystycznych, gdzie powiadano "motor konia
nie wyprzetęże") wypowiedziana wiara przeciwna do tej, której kapłanem jest
autor najlepiej się sprzedających obrazów świata mianowicie Leonardo da Vinci.
Piszącemu te słowa wydaje się jednakowoż, że Leonardo nie jest jak to się ostatnio
utrzymuje (i to za duże pieniądze) kabalistą, to jest kimś, kto wierzy że natura
to jakaś brudna szmata, która skrywa pod swoim przypadkowym brudem wzór, równanie,
znak, dyrektywę czy coś w tym rodzaju, będącą źródłem mocy, oświecenia i potęgi
oraz stanowiącej prawomocność dla owej rzeczywistości, która w kabale jest odmianą
koncepcji (metafory) znanej z buddyzmu, a mianowicie tej, która powiada, że "świat" jest "złudą" w
postaci zasłony, którą przed "oczyma śmiertelnych" rozwiesza bogini
Maia (takie przekonanie było potoczne w okresie, gdy po raz pierwszy artyści
bałkańscy zaczęli czytać (i rozumieć po swojemu) teksty Fryderyka Nietzschego)
Leonardo wydaje się być kimś, kto nie odkrywa pod swoim "sfumato" wzorca
geometrycznego, zwanego stożkiem perspektywy... !!
Leonardo raczej powiada coś przeciwnego: - powiada tak mianowicie (i hipotetycznie)
- otóż drogi Ucello - (i wszyscy ci, przez takich jak ty, przywoływani jako uprawomocnienie
- do Pitagorasa włącznie!!) - nie jest tak, że wasza perspektywa i stojąca za
nią euklidesowa geometria (a także owe "kąty energetyczne" Robakowskiego!!)
to jakiś stelaż, na którym zwisa zasłona złudy, która 'ja Leonardo' zawiesiłem
na niej jako jakiś filtr złudy w celu bardziej realistycznego udawania tego,
czym jest "świat"...
Leonardo uważa (chyba) że jest odwrotnie: - otóż mianowicie uważa , że 'świat'
(czy cokolwiek by to nie było, to coś co nie jest mną) to raczej jakaś mglista
chaotyczna totalność, z której czasem siłą woli i restrykcyjnej fantazji rozumu
wydobywają się jakieś kreski i punkty linie i kąty, bryły i "figury geometryczne" których
jednak w świecie nie ma (nie są rzeczywiste) ale które są w tę mgłę projektowane
(wraz z innymi fenomenami (obrazami, metaforami) wiary w teodyceę rozumnej boskości...
.
Jeśli się wierzy w rozumną boskość, wierzy się też w obiektywność tych brył i
innych kątów wierzy się więc w to, że świat składa się z przedmiotów ułożonych
w stożku ograniczonym horyzontem i ułożonych w porządku zwanym perspektywa, mająca
te właściwość, że uchodzi za naturalna, chociaż jest tylko konceptem o charakterze
synekdochy[1]
To znaczy, że perpektywicznie narysowany czy namalowany kawałeczek świata - jakieś
krzaki, jakiś pokoik, jakiś pałacyk, jakaś chatka czy jakieś zwierzątka na pastwisku,
że ten kawałeczek jest zarazem całością świata bożego, który w całości jest tak
samo zrobiony jak to co widzimy "obiektywnie" wychylając się z balkonu
lub spoglądając na widok jakiś...tylko większy...
Otóż Józef Robakowski uważa, że tak jednak nie jest, że pierwotne i fundamentalne
są 'kąty' (w naturze), że to na nich się reszta zasadza i zawiesza.
Ma jednak w tej prostej wierze w idee pewne wątpliwości, bo jako człowiek wrażliwy
i uczony wie, że istnieje ta "inna koncepcja" - i dlatego powiada on,
że owe kąty są nie tylko "geometryczne" ale także że są "energetyczne[2]" (a
nawet jakoś 'egzystencjalnie' czy cieleśnie osadzone w jego osobistym byciu...)
Wszystko to sprowadza się do dywagacji, która ma dobra tradycje polskiej duchowości
awangardowej - otóż jest to kontrowersja która skłóciła na całą resztę ich życia
dwóch chłopców kolegów spędzających swoje wakacje (a nawet całe życie) w Zakopanem(ym)
mianowicie Leona Chwistka i St. I. Witkiewicza, nie wdając się w dywagacje na
temat podobieństw i różnic ich konceptów, powiedzmy tylko, że Robakowski raczej
podziela (wewnętrznie sprzeczny) pogląd Witkacego - ten mianowicie, że świat
jest rozumny, ponieważ "ja" istnieje i ponieważ "ja" go tak
odczuwam, to zgodnie z zasada mikro-makro kosmosu, cała reszta, też jest taka...
.opierając się na tym przekonaniu Józef Robakowski maluje fotografuje i preparuje
swoje obrazy, które dowodzą tego, że wedle niego on ma rację, świat jest taki,
jakim się (Robakowskiemu) "wydaje" i być może tak właśnie "jest[3]"
Ilustracja: Józef Robakowski, "Kąty energetyczne" - 1998
[1]synekdocha:
rodzaj zamienni, w której pojęcie ogólniejsze zastępuje się bardziej szczegółowym,
lub przeciwnie: używa się np. nazwy części zamiast całości (głowa zamiast człowiek,
próg albo dach zamiast dom), gatunku w miejsce rodzaju (zwierzę czworonożne zamiast
koń), liczby pojedynczej zamiast mnogiej (Niemiec zamiast Niemcy), konkretu zamiast
abstrakcji (młodzi zamiast młodość, człowiek zamiast ludzkość).
[2]Dlaczego akurat wybiera ten przymiotnik?
a no dlatego, że od zawsze pogląd, że świat jest raczej tak zrobiony
jak to chcieli Protagoras i Heraklit, używa się określeń wskazujących
na podobną semantyczność zawsze mówi się p płynności, płomienistość,
mglistości, tchnieniu, powiewie, powietrzu, mocy oraz energii (obie
niewidoczne a działające)
[3]co do
jest patrz Jaques Derrida"Suplement łącznika" w; "Marginesy
filozofii" Wyd KR Warszawa 2002 |